Częstokroć już od samego rana są czynione przygotowania do tej zabawy, a gosposie pieką pączki i placki, gospodarze zaś starają się o trochę wódki, bo jak przyjdą z "kozą", to trzeba ich też poczęstować.
Wśród młodzieży wre praca gorączkowa. Zaraz popołudniu w grochową słomę owijają jednego z młodych, który udaje niedźwiedzia, potem odpowiedniego zbereźnika nakrywają białem prześcieradłem; do tego na długim kiju wystrugany z drzewa kozi łeb i już "koza" gotowa! Reszta też się przebiera i tak "kozę" prowadzi "żyd" a potem inni "niedźwiedzia" i. t. d. Gdy już wszystko jest przygotowane, to taki orszak z muzyką na czele rusza, o ile to dzieje się na majątku, najprzód przez dwór dziedzica, a potem kolejno od sąsiada do sąsiada.
Nasamprzód z "niedźwiedziem" pofiglują, a potem z kozą żyd co swoje odrobi t.j. handluje kozę, udaje, że chce kozę sprzedać, bo jest w biedzie. Kozę przychwala, że dużo dobrego mleka daje, a z mleka dużo masła się zrobi - i pokazuje ów żyd masło dziedzicowi czy to innym (ma już przygotowaną bryłę "masła", ładnie wykrojoną z brukwi, owiniętą w brudny gałgan). Potem pokazuje państwu, jak się dobrze kozę doi i siada pod kozę z wiaderkiem, a ona fig... i żyd się przewraca. Śmiechu pełno, muzyka gra i coraz inne zbytki i figle następują.
Gdy się państwo dość już napatrzą, wtedy coś z grosza lub ze smakołyków wpada "babie" w torbę; a gdy poczęstują zbereźników wódką, kończy się taka zabawa i chłopcy idą dalej.
Ci zbereźnicy tak od chaty do chaty chodzą i powtarzają to samo widowisko, co przed dworem.
W torbie, którą "baba" nosi, nazbiera się wreszcie tyle darów, że "baba" ledwie ciężar ten uniesie. Uzbiera się w torbie słoniny, kiełbasy, pączków, placka, chleba, no i "forsy".
Na prawdziwe zaś "ostatki" jest już gdzieś przygotowana jaka sala; tam figlarze przynoszą, co uzbierali, zaś wybrana gosposia smaży, piecze i stara się wszystko przygotować do czasu, nim wieczorem z całej wioski zejdą się na zabawę.
Po spożytej wieczerzy w rodzinnem gronie, któremu się chce, to idzie na zakończenie "ostatków". Gdzie ma odbyć się zabawa, zbereźnicy przygotowują przy drzwiach wejściowych stół i stołem zasłaniają wejście, a na stole stawia się wystruganego z brukwi pokrakę ("gołego") i każdy wchodzący musi złożyć opłatę na t.zw. "gołego", w przeciwnym razie nie bywa wpuszczany do wnętrza pokoju lub sali. Przeważnie płaci każdy. Obojętnie czy to panny, czy kawalerowie. I, dla babki nie robią żadnych ulg i wyjątków.
Z zebranej gotówki opłacają muzykę, kupują wódki, papierosów i cukierków, a z zebranych danin przez "kozę" urządzają wspólną kolacje. Potem wre zabawa do północy. Tymczasem zbereźnicy przygotowują popiół w kamiennym garnku dla muzykantów, no i w rzeszocie dla wychodzących z zabawy. Wspomniane rzeszoto umieszczają u futryny nad drzwiami. Gdy północ się zbliży, a który z taneczników opuszcza zabawę i chce przekroczyć próg, jeden ze zbereźników pociąga za sznurek, porusza zawieszone rzeszoto i wychodzącego obsypuje serdecznie popiołem.
Inny ze swawolnej gromady z garnkiem zbliża się do skrzypka, wsadza mu na głowę garnek z popiołem, uderza kijem w garnek, aż pryskają czerepy, i popiół obsypuje grajka. Swawolnik mówi przytem, że muzykantom głowę ściął, a urośnie im łeb dopiero w drugie święto Wielkiejnocy, to znaczy, że od owego dnia do, Wielkiejnocy nie będzie zabaw.
Tak kończy nasz ludek wiejski karnawał i rozpoczyna Wielki Post.
Dodać trzeba, że za zbytki z popiołem nikt się nie gniewa, przeciwnie, jeden z drugiego się śmieje, że ten dostał więcej, a ten mniej popiołu - będą mieli robotę cały post się oczyszczać. Przygadywań i figlów przytem nie braknie. Pomimo, że tanecznicy byli już obsypani popiołem porządznie przez zbereźników, jeszcze nawzajem sami obsypują się popiołem w środę popielcową.
Najlepszą uciechę w środę popielcową mają mężatki. Gdy w jakiej wiosce znajduje się świeżo upieczona mężatka, starsze niewiasty biorą wózek na dwie osoby sadowią nań najstarszą i ciągną wózek przed dom "nowożeńcowej". Potem zapraszają młodą mężatkę na przejażdżkę, na "wywód".
Gdy już taką dostaną na wózek, objeżdżają na około wioski, a gdy przed dom wrócą, znaczy się, że mężatka jest już "wywiedzona" i musi się wykupić postawić śniadanie i poczęstne. A gdy tak nie zrobi - za rok powtórka.
Tak lud wiejski żegna karnawał, a choć balów karnawałowych nie urządza, jednak zabawić się umie by potem dalej pracować od świtu do zmroku w pocie czoła na kawałek chleba.
Jakób Pankowski
Barcin, w marcu 1936.
Artykuł opublikowany 15 marca 1936 roku w czasopiśmie "Piast" dodatku do Dziennika Kujawskiego